czwartek, 31 lipca 2014

Lovely Strongly regenerating nailcare - Projekt Lipiec dzień 31

W końcu nadszedł ostatni dzień lipca i ostatni dzień mojego projektu-wyzwania:). Teraz powinnam na miesiąc zniknąć z Bloggera:-D, ale jeszcze przez kilka dni nie dam Wam od siebie odpocząć;). Jutro, ze względu na piątek, na pewno pojawi się post z produktem do ust, a w ciągu najbliższych dni lipcowe nowości i podsumowanie mojego projektu:).

Niemalże rok temu stanęłam przed koniecznością kupienia mojej pierwszej odżywki do paznokci. Wcześniej wystarczał mi sam lakier, a moje paznokcie były w tak dobre formie, że nie potrzebowały żadnych wspomagaczy. Mniej więcej na przełomie września i października ubiegłego roku moje paznokcie i cera zbuntowały się. Mimo, że nigdy nie miałam idealnej cery, to jej stan drastycznie się pogorszył. Natomiast paznokcie zaczęły się nagminnie rozdwajać (a w dalszej kolejności łamać, ponieważ płytka była tak cienka, że nie wytrzymywała żadnego nacisku). Z jednej strony miało to związek ze zmianami hormonalnymi w moim organizmie, a mniej więcej w tym czasie miałam nałożony żel na paznokcie, który bardzo źle na nie wpłynął. Dlatego też postanowiłam kupić jakąś wzmacniającą odżywkę, mój wybór padł na silnie regenerującą odżywkę z Lovely.


Produkt zamknięty jest w beczułkowatej buteleczce o pojemności 11 ml. Odżywka ma białą, perlistą barwę, a na paznokciach staje się półprzezroczysta. Pędzelek jest dość wąski i nabiera sporo produktu, dlatego należy uważać, aby nie rozlał się na skórki. Można ją nakładać jako podkład pod lakier i właśnie ja ją w ten sposób stosuję. Produkt bardzo szybko wysycha i jest bardzo wydajny, ponieważ po niemalże roku stosowania zużyłam 2/3 opakowania (odżywka jest ważna do września 2015 r.).

Jedna warstwa odżywki na paznokciach.

Odżywka ma wzmacniać i regenerować płytkę paznokcia. Ma zapobiegać rozdwajaniu paznokci oraz stymulować jej wzrost. Zawiera keratynę.

Produkt rzeczywiście wzmocnił moje paznokcie. Rozdwojenia czy pęknięcia pojawiają się sporadycznie (najczęściej w wyniku mocnego uderzenia w jakiś przedmiot). Odżywka nałożona grubszą warstwą ładnie ujednolica i maskuje ewentualne nierówności na paznokciu. Jednak mam wrażenie, że moje paznokcie się do niej przyzwyczaiły i teraz nie reagują na nią tak dobrze, jak kilka miesięcy temu.

Odżywka jeszcze starczy mi na jakiś czas, ale w pogotowiu czeka już produkt z Paese:).


Lovely ma sporo odżywek w swoim asortymencie. Używałyście ich? A może macie sprawdzone produkty z innych firm, które porządnie odżywiają płytkę paznokcia? Dajcie znać w komentarzach:).

Pozdrawiam, Piątek!

środa, 30 lipca 2014

# 42 Rimmel Salon Pro 500 Peppermint - Projekt Lipiec dzień 30

Dzisiaj kolejny szybki post lakierowy. Głównym bohaterem będzie kolejny lakier z serii Salon Pro, oznaczony numerem 500, Peppermint. Jest to mięta o zdecydowanie niebieskich tonach.


Buteleczka jest charakterystyczna dla całej serii, a pędzelek ma kształt szerokiej łopatki. Trafił mi się jednak felerny egzemplarz i z jednej strony ma zdecydowanie krótsze włosie (wybaczcie, ale nie zrobiłam zdjęcia). Będę musiała go przyciąć, bo to zdecydowanie utrudnia malowanie. 
Lakier najlepiej kłaść zdecydowanymi, szybkimi ruchami, ponieważ szybko tężeje i kolejne ruchy pędzelkiem ściągają to, co wcześniej zostało nałożone. Peppermint kryje po nałożeniu dwóch warstw (czyli zachowuje się o wiele lepiej od różowego Coctail Passion). Schnie dość długo, o czym świadczą odgniecenia na paznokciu palca serdecznego:). Produkt wytrzymał na moich paznokciach 4 dni.







Lakier w cenie regularnej kosztuje ok. 19 zł i jest dostępny w szafach Rimmel.

Pozdrawiam, Piątek:)

wtorek, 29 lipca 2014

Maybelline Big Eyes, czyli tusz o dwóch szczoteczkach - Projekt Lipiec dzień 29

Dzisiejszy post będzie poświęcony tuszowi, którego używałam przez kilka ostatnich miesięcy - Big Eyes z Maybelline. Jak sama nazwa wskazuje produkt ma spowodować, że po użyciu nasze oczy mają wydawać się większe. Aby sprostać temu zadaniu producent wyposażył tusz w dwie szczoteczki - szerszą do górnych rzęs, która ma unosić rzęsy oraz mniejszą przeznaczoną do dolnych rzęs, która ma precyzyjnie podkreślić dolne rzęsy.


Tusz jest zamknięty w różowo-czarnym opakowaniu, które zawiera dwie zakrętki, a co za tym idzie dwie szczoteczki. Pojemność produktu to 9,7 ml (5,1 ml + 4,6 ml). 
Myślę, że najlepszym rozwiązaniem będzie opisanie każdej szczoteczki osobno.


Obie szczoteczki są wykonane z włosia. Ta przeznaczona do górnych rzęs ma nietypowy kształt (a raczej jej włosie jest nietypowo ułożone) - przypomina mi podwójną helisę DNA. Włoski są skoncentrowane po przeciwległych stronach trzonka i skręcone wokół niego. Jak widzicie w centralnej części szczoteczki włosie jest dłuższe niż na obu jej końcach. 


Tusz przez pierwsze trzy tygodnie miał bardzo przyjemną lekko wodnistą konsystencję, która po tym czasie stała się sucha. To niestety miało wpływ na aplikację, ponieważ bardzo oblepiał szczoteczkę. Ja zawsze nakładam na górne rzęsy dwie warstwy tuszu (i tyle mam na poniższych zdjęciach). Pierwsza warstwa w przypadku tego produktu daje słaby efekt, natomiast (jeśli produkt ma dobrze wyglądać) druga musi być nałożona z ogromną uwagę. Dlaczego? Ponieważ Big Eyes ma tendencję do brudzenia wszystkiego dookoła (powiek) oraz do tworzenia grudek na rzęsach. Nie wiem, jak Wy, ale ja nie cierpię, kiedy nałożę cienie na powieki, a później (mimo, że uważam) usmaruję się tuszem. Ponadto produkt z czasem zaczyna się niestety osypywać:(.
Mimo tych niedogodności szczoteczka dociera do tych najkrótszych rzęs i podkreśla je, sprawia, że linia rzęs staje się o wiele wyrazistsza. Co więcej, rzeczywiście delikatnie podnosi rzęsy (co w przypadku moich prostych drutów jest nie lada zadaniem).


Szczoteczka przeznaczona do dolnych rzęs ma już bardziej tradycyjny kształt:). Jest nieco mniejsza i bardziej precyzyjna. Dzięki niej możemy dotrzeć do najmniejszych rzęs. Nie mam jej nic do zarzucenia, przez kilka miesięcy używanie tego produktu bardzo się z nią polubiłam:).

Poniżej możecie obejrzeć efekt na zdjęciach (nie używałam zalotki).

Te zdjęcia zostały zrobione niedawno (początek lipca) po kilkugodzinnym noszeniu Big Eyes - pod oczami możecie zauważyć ślady osypanego tuszu.

Tutaj w zestawieniu z eyelinerem z Maybelline.

A tutaj nawet brwi mam ogarnięte:)

Podsumowując, tusz nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Szczoteczka do dolnych rzęs jest świetna i to z niej jestem dużo bardziej zadowolona. Szczotka przeznaczona do górnych rzęs jest nieco przekombinowana i nie daje takiego efektu, jak na przykład ta najzwyczajniejsza z podstawowego Colossala (którego uwielbiam:)).


Używałyście tego tuszu? Jaka jest Wasza ulubiona maskara? A może polecicie mi produkt, który ładnie podkręca rzęsy:).

Pozdrawiam, Piątek!

poniedziałek, 28 lipca 2014

Yankee Candle, Under The Palms - projekt Lipiec dzień 28

Nie macie wrażenia, że szał na Yankee Candle nieco osłabł? Jeszcze rok temu, a nawet pół roku temu co chwilę pojawiały się posty o nowych zapachach. Chociaż może to też mieć związek z wypuszczanie nowych serii zapachowych? I właśnie wtedy o YC robi się nieco głośniej. W każdym razie ja te woski lubię, ale, jak możecie zauważyć czytając posty z nowościami, kupuję je w sposób zupełnie losowy, tzn. nieuwzględniający aktualne kolekcje zapachowe. Co więcej miałam w planach co jakiś czas publikować notki na temat wosków, które aktualnie palę, ale niestety nie jest mi po drodze z tymi postami. Ostatni (a pierwszy dotyczący konkretnego wosku) napisałam chyba w styczniu:). Pora to zmienić, dzisiaj post o Under The Palms:).


Under The Palms to letni zapach, który ma kojarzyć się z tropikalnym wakacjami:). Aromaty składające się na ten zapach to trawa morska, liście palmowe i kokos. Dwa pierwsze są mi całkowicie nieznane, tym bardziej chciałam się przekonać, co wyniknie z takiego połączenia zapachowego. Tym bardziej, że wosk zamawiałam w ciemno w sklepie internetowym (ale już drugą sztukę do rozdania kupiłam stacjonarnie w Intermarche:)).

Wosk "na surowo", przed stopieniem go w kominku, miał wyjątkowo intensywny zapach, dlatego też postanowiłam spalić tylko jego małą cząstkę (ok. 1/5 całości, a może nawet mniej). Zaletą tart jest to, że poprzez wydzielanie mniejszych lub większych ich części mamy wpływ na intensywność zapachu podczas palenia. Sprawdziło się to w przypadku Under The Palms, mały kawałek dał przyjemny, nie tak bardzo intensywny aromat. Co do samego zapachu, to jest on dosyć słodki (kokos jest leciutko wyczuwalny), ale nie należy on do grupy orzeźwiających. Palony w większych ilościach może być duszący, przez co nie każdemu przypadnie do gustu. Przez dłuższy czas nie byłam w stanie stwierdzić, z czym mi się on kojarzy, ale teraz już wiem. Bardzo przypomina mi zapach suchego szamponu z Batiste w wersji tropikalnej, ale jest nieco cięższy.


Po Under The Palms spodziewałam większego orzeźwienia, jednak zapach mnie nie rozczarował, ponieważ jest bardzo przyjemny. W jego przypadku należy jedynie pamiętać, że palony w większych ilościach staje się bardzo duszący. Należy on też do grupy zapachów, które warto powąchać stacjonarnie.

Mój egzemplarz kupiłam w sklepie internetowym Goodies.pl za 7 zł. Podejrzewam, że całość wystarczy mi na 5-6 paleń.

A Was ominął szał na Yankee Candle, czy może skusiłyście się na jakieś zapach? Jakie polecacie?
Pozdrawiam, Piątek!

niedziela, 27 lipca 2014

Aktywne serum do rzęs i Regenerujący krem do rzęs L'biotica - wstęp - Projekt Lipiec dzień 27

W dzisiejszym poście przedstawię Wam dwa produktu wyprodukowane przez firmę L'biotica przeznaczone do pielęgnacji rzęs - Aktywne serum do rzęs oraz Regenerujący krem do rzęs. Oba produkty były jakiś czas temu dostępne w Biedronce (a w mojej nadal są). Skusiłam się na nie z czystej ciekawości. Nigdy nie używałam żadnych odżywek, które miałyby wpływać na wygląd rzęs czy brwi. Tym chętnie sięgnęłam po te produkty.
Dzisiaj napiszę Wam, na jakie efekty mogę liczyć, biorąc pod uwagę obietnice producenta. A mniej więcej (raczej więcej:)) za miesiąc, bo tyle minimalnie powinna trwać kuracja, wrócę do Was z kolejnym postem i opiszę, jak na mnie, a raczej na moje rzęsy, wpłynęły te dwa kosmetyki.

Moje rzęsy są średniej długości. Co do ich gęstości to na pierwszy rzut oka jest w porządku, ale jeśli zdarzy się, że wypadnie mi kilka włosków to wtedy pojawiają się trudne (a nawet niemożliwe) do zakamuflowania luki. Wówczas pozostaje mi czekać, aż odrosną:).


Aktywne serum do rzęs jest przeznaczone do stosowania w ciągu dnia, dlatego też może być używane jako baza pod makijaż. W związku z tym produkt jest zamknięty w opakowaniu, które przypomina opakowania tuszu do rzęs i mieści w sobie 7 ml preparatu. Ponadto jest zaopatrzony w silikonową szczoteczkę (taką, jaka widnieje na kartoniku). Sam produkt ma dość rzadką konsystencję.


Serum ma pobudzać rzęsy oraz brwi (!) do naturalnego wzrostu. Ponadto ma hamować ich wypadanie, odżywiać i nadawać naturalny połysk. I za te działania odpowiada innowacyjny kompleks ActiveLash. 
Preparat zawiera keratynę, która uzupełnia niedobór składników budulcowych rzęs, a także zwiększa ich sprężystość i elastyczność. L-arginina wydłuża fazę wzrostu rzęs i aktywuje ich wzrost, a prowitamina B5 zapewnia włoskom większą wytrzymałość oraz nadaje im naturalny połysk.
Produkt nie zawiera konserwantów.

Skład:


Regenerujący krem do rzęs zamknięty jest w tubce o pojemności 10 ml. Należy go stosować na noc, nakładając od podstawy rzęs i opuszkiem palca rozprowadzać po całej ich długości.


Zadaniem kremu jest wydłużenie i pogrubienie rzęs, a także zapobieganie ich wypadaniu. Ma nawilżać i wzmacniać włoski oraz stymulować ich naturalny wzrost. Preparat jest oparty na naturalnych składnikach, zawiera wyciąg z palmy sabalowej, który ma hamować wypadanie rzęs i brwi. Ponadto olejek makadamia ma pobudzać wzrost rzęs, a olejek jojoba nadawać im zdrowy wygląd.

Skład:

Oba preparaty mogą być stosowane przez osoby noszące soczewki kontaktowe oraz posiadające bardzo wrażliwe oczy. Kuracja prowadzona tymi produktami musi trwać minimum 30 dni.

I na koniec wklejam zdjęcie moich rzęs, aby można było później do czego porównywać:).


Używałyście tych preparatów? Zauważyłyście jakieś efekty?

sobota, 26 lipca 2014

Kosmetyczne skarby cz. 2 - róże, bronzery, rozświetlacze - Projekt Lipiec dzień 26

Dzisiaj przyszła pora na kolejny post z cyklu Kosmetyczne Skarby. Tym razem pokażę Wam moje róże, bronzery i rozświetlacze, z których ewidentnie przeważają te pierwsze:).


Róż to jeden z moich ulubionych kosmetyków do makijażu twarzy. Dlatego też mam ich tyle w mojej kosmetyczce. Jest to produkt, który ładnie podkreśla policzki i dopełnia makijaż.

W7 Africa to różowo-brązowy produkt, który pokazywałam Wam kilkanaście dni temu KLIK. Posiada w sobie delikatne drobinki, dzięki czemu ładnie rozświetla policzki. To mój letni ulubieniec.



Róż z Wibo jest ze mną zdecydowanie najdłużej (co widać po zużyciu). Niestety nie podam Wam jego numeru, ponieważ zdążył się zetrzeć:). Jest to matowy produkt w odcieniu różowej brzoskwini. Pigmentacja i trwałość są świetne. Co więcej róż nie kosztuje więcej niż 10 zł.



Bourjois, 34 Rose D'or to cukierkowy róż połączony z delikatnym złocistym pyłkiem. Dzięki takiej kombinacji na policzkach uzyskujemy właściwy kolor produktu i złocistą, rozświetlającą poświatę. Efekt jest jednocześnie wyrazisty i delikatny.



Lovely, Snow Blusher - z tej limitowanej serii posiadam dwa róże - Frozen Cheek, czyli intensywny, nieco przybrudzony róż oraz łososiowy Pink Princess. Pisałam o nich tutaj KLIK. Oba posiadają drobinki, znacznie bardziej zauważalne niż w przypadku produktu z W7. Świetnie się u mnie spisywały w okresie zimowym, ponieważ dobrze się komponowały z moją bladą karnacją:). Ich największą wadą jest to, że są już niedostępne.


Essence blush up! to produkt, który posiadam od niedawna. Mój odcień to 10 Heat Wave, w którym znajdziemy takie odcienie, jak: brzoskwinia, koral i róż. Dobrze nakłada się na policzki i długo na nich utrzymuje, jest dość mocno napigmentowany



Poniżej możecie obejrzeć swatche wszystkich moich róży.


Bronzer to produkt, który jest traktowany przeze mnie po macoszemu. Oba moje egzemplarze kupiłam ok. 2 lat temu i wtedy dosyć często ich używałam, ale później wylądowały w szafce i leżały tam zapomniane. Niedawno je wyciągnęłam, aby zrobić zdjęcia do tego posta i teraz staram się po nie sięgać nieco częściej. Chociaż, gdybym musiała wybierać - róż czy bronzer, to zdecydowanie wskazałabym na ten pierwszy. W każdym razie, jak już Wam wspomniałam posiadam dwa bronzery, jeden w wersji matowej, drugi z drobinkami.

Miss Sporty, Oh Tan So Fine to produkt składający się z dwóch części - złocistej i brązowej. Podczas nakładania zazwyczaj decyduję się na zmieszanie obu odcieni, albo używam jedynie brązu. W porównaniu z bronzerem z Essence ten ma bardziej suchą konsystencję i ciężej się go rozciera. Ale dzięki drobinkom idealnie nadaje się na lato:).



Essence, A New League to mozaika składająca się z bieli oraz różnych odcieni brązów. Jest to odcień zdecydowanie jaśniejszy i cieplejszy od tego z Miss Sporty.



Poniżej próbka:)


Ostatnia grupa to rozświetlacze. Posiadam dwa, a raczej jeden, ponieważ drugi jest cieniem do powiek, który wykorzystuję do rozświetlania twarzy:).

Technic, High Lights to kremowy produkt o różowych tonach. Ze względu na swoją konsystencję często używałam go zimą i wiosną. W tej chwili, albo zupełnie rezygnuję z rozświetlacza, albo stawiam na coś lżejszego (czytaj: cień z Bourjois).


Bourjois, 90 Blanc Diaphane to perłowo-srebrzysty cień do powiek, którego ja używam jako rozświetlacza. I moim zdaniem dobrze wypada w tej roli:).



I próbki:


I to wszystko:). A jakie są Wasze ulubione róże, bronzery i rozświetlacze? Dajcie znać w komentarzach.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...