Dzisiaj pokażę Wam produkt, z którym łączyły mnie bardzo burzliwe relacje - od uwielbienia, po niechęć, na sympatii kończąc. Tusz Scandaleyes kupiłam już dawno temu podczas jednej z promocji w Rossmannie. Na szczęście trafiłam na nieotwarty egzemplarz, dzięki czemu później mogłam cieszyć się świeżością produktu:).
Tusz zamknięty jest w sporym opakowaniu mieszczącym w sobie 12 ml produktu. Utrzymane jest w czerwonej kolorystyce. Dodatkowo dolna część jest obleczona plastikiem z motywem skóry węża.
Produkt należy zużyć w ciągu 12 miesięcy od otwarcia. Jednak, jeśli chodzi o tusze, to zazwyczaj używam ich przez maksymalnie 5-6 miesięcy (a wiem, że dla innych osób 3 miesiące to i tak długi okres).
Produkt zaopatrzony jest w charakterystyczną szczoteczkę. Jest ona duża, wykonana z włosia i posiada dwa wygięcia - mniejsze i większe.
Moja wersja to odcień 001 Black. Tusz występuje także w czarnym opakowaniu i o ile dobrze pamiętam jest to wersja Extra Black.
Tusz ma przede wszystkim podkręcać rzęsy. Nie ukrywam, że jest to rzecz, na które najbardziej mi zależy. Moje rzęsy są proste i zazwyczaj bez użycia zalotki żaden tusz nie jest w stanie ich podkręcić.
Jak już wspomniałam, z tym produktem łączyły mnie bardzo zmienne relacje. Początkowo byłam nim zachwycona. Mimo, że początkowo miał rzadszą konsystencję, bardzo dobrze współpracował podczas nakładania. Górne rzęsy malowałam większą wypukłością szczoteczki, a dolne mniejszą. Dzięki temu mogłam bez problemu dotrzeć do każdego miejsca. Mimo jej sporych rozmiarów, nie brudziłam nią powiek, ani ich okolic. Rzęsy, co prawda nie były w jakiś spektakularny sposób uniesione, ale były ładnie rozdzielone i podkręślone.
Niestety, po pewnym czasie produkt nieco zgęstniał i zaczął sprawiać spore problemy. Nakładanie tuszu najczęściej kończyło się tym, że górne rzęsy miałam bardzo mocno posklejane (co wyglądało okropnie) i musiałam je rozczesywać starą szczoteczką od Colossala. Dlatego też musiałam zmienić technikę nakładania produktu i od tej pory robiłam to tylko za pomocą mniejszego wygięcia. W efekcie rzęsy nie były posklejane i, co więcej, uzyskałam efekt mocniejszego podkręcenia:).
Tuszu używałam przez około 6 miesięcy. Jego konsystencja przez ostanie miesiące nie uległa drastycznym zmianom, ale produkt po kilku godzinach noszenia zaczynał się delikatnie kruszyć. Również z czasem słabł efekt podkręcenia.
Poniżej możecie obejrzeć, jak produkt wyglądał na rzęsach. Pierwsze zdjęcie pokazuje, jak tusz wyglądał w drugim miesiącu noszenia, a kolejne w piątym miesiącu. Aha, zapomniałam wspomnieć, że przez cały okres używania Rockin'Curves moja zalotka leżała zapomniana w szafce:).
Ostatecznie, efekt bardzo mi odpowiadał. Dlatego też, kiedy już zużyję wszystkie tusze, jakie posiadam, skuszę się na czarną wersję tego produktu:). Jedynie szczoteczka jest rzeczą, do której mogłabym mieć jakieś zastrzeżenia. Jest przekombinowana, moim zdanie mogła się ograniczyć do jednego wygięcia, które odpowiadałoby za pokręcenie rzęs.
Produkt dostępny jest w szafach Rimmel i w tej chwili kosztuje około 30 złotych. Wydaje mi się, że kilka miesięcy temu cena była niższa. W każdym razie warto czekać na jakąś promocję:).
Lubicie tusze firmy Rimmel? Przyznam się, że wcześniej nie miałam okazji używać tuszy z tej firmy, ale po pierwszym wypróbowaniu jestem zadowolona:).
Pozdrawiam!
Piątek
nie miałam nigdy tego tuszu, szczotka jest interesująca:)
OdpowiedzUsuńNa początku ją uwielbiałam, ale później, tak na dobrą sprawę, używałam tylko części tego zawijasa. Dlatego też mam wobec niej mieszane uczucia:)
UsuńO losie, ale zakręcona szczota :D Do moich faworytów należą Bourjois Twist Up The Volume i Maybelline Lash Sensational i chyba na razie daruję sobie testy nowości - wstrzymywałam się długo przed zakupem drugiego opakowania Bourjois (wiadomo: cena...), ale przez to trafiłam na kilka bubli niewartych złamanego grosza, więc postanowiłam sobie darować pozorne oszczędności...
OdpowiedzUsuńSzczoteczka mnie przeraziła, nie umiałam się nią posługiwać, więc tusz zasechł nieużywany praktycznie :P
OdpowiedzUsuń