Bliższy przegląd lakierów z wczorajszej notki rozpoczynam od Chillato. To najjaśniejszy odcień z czwórki miniatur i chyba też najbardziej kapryśny...
Dawno lakier Essie nie sprawiał mi takich kłopotów (chociaż to może zbyt duże słowo), Tak w ogóle, z tym manicure nie było mi łatwo - zarówno z lakierem, jak i z topem. Tylko odżywka jak zwykle się sprawdziłam. Mowa o wybielającej odżywce z Miss Sporty, której już nie widzę w Rossmannie. A tak chciałam kupić nową, bo ta za chwilkę dobije do dna...
Wracam do bohatera dzisiejszego posta. Chillato to pastelowa, rozbielona pistacja. Kolor bardzo przyjemny i podobny do jednego Rimmela, który siedzi sobie u mnie w szafce. Przy okazji recenzji pistacji rimmelowej postaram się zrobić małe porównanie tych dwóch poduktów.
Chillato ma nieco gęstszą konsystencję i trudno go nałożyć cienką warstwą. Ponadto łatwo kolejnymi pociągnięciami pędzelka ściągać wcześniej nałożony kolor. Lakier długo schnie. Nawet Insta-dri nie pomógł (nie pomógł, a na dodatek dziad zbąblował..., szkoda słów). Trwałość Chillato to u mnie cztery dni - szału nie ma. Kolor cudowny, ale lakier jest słaby w obsłudze (a może po prostu miałam gorszy dzień i nic mi nie szło).
Próbowałam tę katastrofę zakryć naklejkami wodnymi. Trafiły one tylko na wybrane paznokcie, ponieważ nie miałam zbyt wiele czasu. Wybrałam czarne wzorki z Born Pretty Store (BP-W16 KLIK). Naklejki nie sprawiały żadnych kłopotów w trakcie aplikacji. Całość utrwaliłam żelowym topem z Wibo.
Co myślicie o tym odcieniu? Trafia w Wasze gusta?
przyjemny kolorek
OdpowiedzUsuń