O dzisiejszej książce usłyszałam w jednym z programów śniadaniowych. Wówczas wymieniano ją jako propozycję do czytania w trakcie długiego weekendu majowego. Pani, która była zaproszona do studia opisała tę książkę (podobno przytaczając słowa autora:-)) w sposób, który przyciągnął moje uwagę. Mianowicie, stwierdziła, że autor oglądał serial Zagubieni i doszedł do wniosku, że całą historię potrafi napisać lepiej:-). Bardzo mnie to zainteresowało, głównie ze względu na serial, którego nigdy nie dane mi było obejrzeć do końca. Dlatego byłam bardzo ciekawa, czy autor książki całkowicie zainspirował się telewizyjną produkcją...
Tytuł... Lśnij, morze Edenu to dla mnie jeden z takich tytułów, który budzi wewnętrzny niepokój. Sama nie wiem dlaczego, ale to samo uczycie towarzyszyło mi i automatycznie kojarzy się z Poszukiwaniem straconego czasu Marcela Prousta. Tym bardziej czułam się zachęcona do czytania.
Styl pisania od razu skojarzył mi się z powieściami innych hiszpańskojęzycznych pisarzy (przede wszystkim z Eduardo Mendozą i jego Przygodami fryzjera damskiego oraz z Gabrielem Garcią Marquezem i Sto lat samotności). Oczywiście nie uogólniam, ale takie były moje pierwsze skojarzenia. W pewnym momentach książka traciła ten specyficzny styl, aby do chwilę ponownie do tego wracać.
Wracając do treści. Samolot, który leciał z Los Angeles do Singapuru ulega awarii i rozbija się niedaleko wyspy pośrodku Pacyfiku. Okazuje się, że jest ona zamieszkana, a także, że kryje w sobie wiele tajemnic. Wszyscy to kojarzymy? Jednak narratorem całej historii jest Juan Barbarin, hiszpański kompozytor. Od razu napiszę, że mimo, iż (jak już wcześniej wspominałam) serialu nigdy do końca nie obejrzałam, to jestem pewna, że książka kończy się zupełnie inaczej. Oczywiście trzonem powieści jest katastrofa. W trakcie lektury zapoznajemy się z historiami części rozbitków. Wielu bohaterów jest ewidentnie tymi, którzy kojarzą się z serialu, ale zakończenie to zupełnie inna historia:-).
Książkę czyta się szybko, ale momentami miałam wrażenie, że autor niepotrzebnie się rozpisuje (aż na ponad 800 stron, ale ja lubię obszerne książki:-)). I tak cały czas się zastanawiam, po co autor tak bardzo inspirował się historią z serialu, skoro wiele wątków pozostało bez rozwiązania. Rozumiem, otwarte zakończenie, rusz głową i domyśl się, co mogło się zdarzyć, ale tego jest za dużo. Ponadto, jak już wspominałam, pojawiały się opowieści z życia kilkorga rozbitków. Wszystko świetnie, tylko autor wprowadził do książki mnóstwo postaci (również te z rozbudowaną historią), aby później o nich zapomnieć. W ten sam sposób potraktował niektóre historie - doprowadzał je do pewnego momentu, a później urywał.
Mam mieszane uczucia, co do tej książki. Akcja wciąga, ale na koniec pozostaje niedosyt. Czytam, liczba kartek maleje, a uzyskuję tylko więcej pytań niż odpowiedzi. A może jestem zbyt wybredną i niedomyślną czytelniczką...
Czytaliście? Jakie są Wasze odczucia?
Pozdrawiam i do jutra!
pierwszy raz widze :) ale dobrze ze sie szybko czyta
OdpowiedzUsuń