To zaczyna wchodzić mi w nawyk:). Już powinnam się zastanawiać nad ulubieńcami czerwca, ale na nich oczywiście przyjdzie jeszcze czas:).
Dzisiaj pokażę Wam pięć kosmetyków, których używałam niemalże każdego majowego dnia.
Mgiełkę z E.L.F.-a mam już od dłuższego czasu. Zazwyczaj sięgałam po nią, kiedy chciałam solidnie utrwalić makijaż (czyli przed ważniejszymi wyjściami) lub aby nieco złagodzić efekt mocnego przypudrowania. I właśnie w tej drugiej roli najczęściej go stosowałam w ubiegłym miesiącu. Używając matującego podkładu, który i tak musiałam utrwalić pudrem, uzyskiwałam efekt bardzo mocnego zmatowienia, który nie do końca mi odpowiadał. I właśnie w takiej sytuacji ratowała mnie mgiełka:).
Pozostając niejako w temacie suchości, kolejny kosmetyk przyczynił się do poprawy wyglądu moich włosów, a konkretniej końcówek. Mowa o olejku organowym, który nakładałam na mokre (jeśli chciałam suszyć włosy przy użyciu suszarki) lub na suche włosy.
Lakier Eveline z serii Colour Instant, oznaczony numerem 671 przez kilka tygodni nosiłam na paznokciach stóp. Jest to piękna czerwień z domieszką pomarańczu. To jedyny lakier Eveline, jaki posiadam, ale jestem z niego bardzo zadowolona.
W maju bardzo często sięgałam po pomadkę z serii Eliksir z Wibo, która jest oznaczona numerem 04. Co prawda powinnam ją już zużyć, ale na razie nic się z nią nie dzieje, więc nadal gości na moich ustach:). Pisałam o niej tutaj KLIK.
Cytrynowy żel Lemon and Tee Tree z Original Source po raz pierwszy zakupiłam w dwupaku w Biedronce (już spory czas temu). To bardzo rześki i świeży zapach, więc od razu go polubiłam. Dlatego też, niezmiernie ucieszył mnie fakt, że jest stale dostępny w Rossmannie w dużych, półlitrowych butlach:).
Jeśli chodzi o książki, to niestety żadnej nie zdążyłam skończyć czytać. Maj był dla mnie pracowitym miesiącem, ale jak zawsze pocieszam się tym, że urlop coraz bliżej:).
A co Was zachwyciło w ciągu ostatnich tygodni?
Miłego dnia!
Piątek