Z zamiarem wprowadzenia "ulubieńców" nosiłam się już od listopada. Jednak dopiero wraz z nowym rokiem postanowiłam wprowadzić ten pomysł w życie. Przy okazji chciałabym się rozliczać ze sobą w sprawie postanowienia odnośnie książek;) - minimum jedna na miesiąc. Posty "ulubieńcowe" będą się oczywiście pojawiać wtedy, gdy będę miała się czym pozachwycać:)
Dzisiaj zapraszam Was na ulubieńców stycznia:).
Zimą zazwyczaj rezygnuję z mocno matującego pudru z Kryolanu i powracam do nieco lżejszego pod tym względem produktu z Essence fix&matte!, który w tej porze roku sprawdza się u mnie świetnie. Dodatkowo ostatnio borykam się z ogromnym przesuszeniem na policzkach, co było kolejnym argumentem, dla którego zrezygnowałam ze wspomnianego Kryolanu. Jak widzicie posiadam jeszcze starą wersję pudru z Essence, ale niewiele już mi go zostało. Dobrze matuje, nie przesusza dodatkowo mojej skóry. Wymaga jednej poprawki w ciągu dnia.
Moim kolejnym problemem jest spora ilość zmian trądzikowych oraz blizn, które po nich pozostały. Dlatego w styczniu musiałam powrócić do kółka kamuflującego z Kryolanu. W tej chwili sprawia, że w dużym stopniu wszelkie niedoskonałości mam zamaskowane. Jak widzicie w pudełku znajduje się 6 odcieni kamuflażu, z których używam trzy najjaśniejsze. Chciałabym kiedyś napisać na jego temat obszerniejszą recenzję, mam nadzieję, że mi się to uda:).
Zapachem stycznia jest mój prezent świąteczny, czyli kolejna Puma. Tym razem mam okazję używać wody toaletowej, a nie jak dotąd perfumowanych dezodorantów. Z tych drugich byłam bardzo zadowolona, ale woda zdecydowanie bije je na głowę. Time to play to słodki, kwiatowo-owocowy zapach, który bardzo długo utrzymuje się na ciele czy ubraniu.
Na początku stycznia wybrałam się z mężem do kina na trzecią część Hobbita. Dwa poprzednie filmy oglądałam na dvd, jednak ostatni postanowiliśmy obejrzeć na dużym ekranie. Te dwie i pół godziny minęły bardzo szybko. Film bardzo mi się podobał - jeśli ktoś jeszcze go nie widział, to serdecznie polecam:).

Pierwsza książka przeczytana:). Nie spodziewałam się, że tego typu forma pisania przepadnie mi do gustu. Love, Rosie kupiłam w Biedronce. Jak zwykle przekartkowałam książkę w sklepie i widziałam, że jest tak sporo dialogów prowadzonych za pośrednictwem internetowego komunikatora, jednak nie spodziewałam się, że cała książka będzie prowadzona w formie rozmów internetowych, e-maili i listów. Rozmowy ukazują bieżące wydarzenia i emocje, a listy i e-maile odnoszą się minionych zdarzeń (m.in. do spotkań bohaterów). Po kilku pierwszych stronach byłam zaskoczona i szczerze mówiąc delikatnie rozczarowana, ale postanowiłam czytać dalej. Wbrew moim przewidywaniom książka wciągnęła mnie, a jej forma sprawiła, że czytało się ją bardzo szybko. Jeśli chodzi o samą historię, to jest to opowieść o dwojgu ludzi, którzy są dla siebie, ale z różnych przyczyn nie mogą ze sobą być. Mam nadzieję, że w żaden sposób nie zdradza to Wam fabuły;).
Co Wy polubiłyście w poprzednim miesiącu? A może przeczytałyście jakąś ciekawą książkę? Dajcie znać w komentarzach:).
Pozdrawiam!
Piątek