Już jakiś czas temu postanowiłam ograniczać się w kwestii kupowania kosmetyków kolorowych z dużym naciskiem na podkłady, korektory, pomadki, cienie do powiek i róże (czyli niemalże wszystko). Dobrym posunięciem było uczestniczenie w projekcie Kosmetyczne Skarby zaproponowanym latem przez Hexannę KLIK. Wtedy jedyną kategorią kosmetyków, w której nie "popłynęłam" były zapachy, które jeszcze dodatkowo regularnie zużywam. Kosmetyków mam stanowczo za dużo. Wiem, że nadal kupuję, ale z miesiąca na miesiąc jest tego coraz mniej i zazwyczaj staram się nabywać jedynie to, co jest mi potrzebne (oczywiście nie liczę lakierów, bo to uzależnienie już się chyba nawet nie kwalifikuje do leczenia:)). W każdym razie w tej chwili staram się zużywać to co mam. I muszę się Wam pochwalić, że w kwestii podkładów i korektorów idzie mi całkiem nieźle:). Podczas trwającej w Rossmannie promocji przygarnęłam co prawda podkład, puder i korektor, ale na pewno w najbliższym czasie zacznę je intensywnie używać:).
Dzisiaj pozostanę w tematyce "korektorowej":). Na dzień dzisiejszy trzy produkty (wszystkie pokazywałam Wam w tym poście KLIK) dotykają dna, więc wypadałoby, aby poświęcić im kilka słów na łamach bloga. Na "pierwszy ogień" idzie korektor Affinitone z Maybelline, który zużyłam już jakiś czas temu i wypadałoby w końcu coś o nim napisać:).
Produkt jest umieszczony w plastikowym opakowaniu mieszczącym w sobie 7,5 ml produktu. W zakrętce jest umieszczony aplikator (na wzór tych błyszczykowych). Może nie jest to najbardziej higieniczna metoda aplikacji kosmetyku na skórę, ale korektor do momentu zużycia niemalże ostatniej "kropli" był w bardzo dobrym stanie. W każdym razie, aplikator pozwala na rozprowadzenie produktu w wybranych przez nas częściach twarzy, ale dokładnym wklepaniem korektora muszą się zająć pędzel lub palce:).
Jak już wspomniała pojemność kosmetyku to 7,5 ml, czyli sporo. Szczególnie jeśli bierzemy pod uwagę sugestie producenta co do ważności kosmetyku - a należy go zużyć w ciągu 6 miesięcy od otwarcia. Jeśli mam być szczera, to nieco przekroczyłam ten czas. Z kosmetykiem nic się nie działo, więc na spokojnie zużyłam go do końca.
Mój odcień to najjaśniejszy 01 Nude beige, który jest neurtalny, nie wpada ani w żółte ani w różowe tony. Zazwyczaj stosowałam go tylko pod oczy, ale dobrze dawał sobie również radę z przeróżnymi zaczerwienieniami. Mimo mojej bladej cery odcień był dla mnie idealny. Konsystencja produktu jest dosyć rzadka, ale nie lejące. Korektor bez problemu rozprowadzał się pod oczami, nie wychodził w zmarszczki mimiczne. Ja zazwyczaj rozprowadzałam go palcami.
Korektor utrzymuje się pod oczami cały dzień, nie roluje się, ani nie ciemnieje. Krycie można stopniować. Jedna cienka warstwa daje średnie krycie, natomiast, gdy moje cienie pod oczami były bardziej widoczne, to wówczas dokładałam drugą cienką warstwę, która wszystko kamuflowała:).
Poniżej możecie zobaczyć, jak korektor zachowuje się pod oczami (wybaczcie jakość pierwszego zdjęcia). Na pierwszym zdjęciu jest tylko jedna warstwa produktu, a na drugim dwie:).
Korektor jest dostępny w szafach Maybelline i kosztuje ok. 27 zł (informacja ze strony rossnet.pl, poprawcie mnie jeśli stacjonarnie jest tańszy).
Miałyście te korektor? Jak się u Was spisywał? Czekam na Wasze komentarze:).
Miłego dnia!
Piątek